CZESKIE ELDORADO – TOVACOV , SŁawek WesoŁowski

2009-12-06 20:38

 

Gdzie i jak spędzić urlop? To pytanie zadaje sobie chyba każdy, kiedy robi się coraz cieplej. Takie pytanie zadałem sobie także ja i muszę przyznać, że miałem problem z podjęciem tej decyzji. Plany urlopowe podjąłem dość nieoczekiwanie będąc na zawodach karpiowych na łowisku Nowaki w lipcu tego roku. W zawodach brał udział mój kolega i ja oraz dobrzy koledzy z Czech Alois Fiala i Jarosław Holoubek. W trakcie trwania zawodów mieliśmy okazje troszkę porozmawiać, wymienić się doświadczeniami i podzielić się swoimi przeżyciami z nad wody. Rozmawialiśmy na różne tematy w tym również o łowiskach,Polskich jak i Czeskich, lecz najbardziej zainteresowało mnie dość często wspominane przez kolegów łowisko Tovacov! ( Anińskie Jezero). Po dość długich konwersacjach i dowiedzeniu się czegoś więcej na temat tej wody stwierdziłem, że właśnie tam spędzę część swojego urlopu.

 Krótko przed planowanym wyjazdem doszło do małej zmiany. Jarda i Loiza poprosili mnie abym został ich Team Runerem na Euro Carp 2009.Oczywiscie zgodziłem się, więc wyjazd był przewidziany na wcześniejszy termin. Na Euro Carp i Czeskie łowisko pojechał ze mną mój kuzyn Rafał. Atmosfera w czasie trwania rywalizacji była miła i przyjazna, choć organizacja i czas trwania tych zawodów daje dużo do życzenia. Po zakończeniu Euro mieliśmy udać się na Tovacov. Euro zakończyło się w piątek, wcześniej niż zaplanowano. Chwilka zastanowienia i decydujemy, że na dwie nocki udamy się jeszcze na łowisko Nowaki. Oczywiście w towarzystwie przyjaciół z Południa. W trakcie pobytu na Nowakach rozmawialiśmy jeszcze na temat sposobów łowienia i przechytrzenia karpi z Tovacova. Jak później się okazało wskazówki czeskich Karpiarzy okazały się bardzo przydatne i zarazem owocne. Z łowiska Nowaki wyjechaliśmy przed południem w niedziele 9 sierpnia i udaliśmy się na kawę i poczęstunek do Jardy. Stamtąd udaliśmy się pełni entuzjazmu i ciekawości czeskiej wody w stronę Olomouc a następnie Tovacova. W czasie drogi rozmawialiśmy jeszcze na temat tej wody wyobrażając sobie jak woda się prezentuje i co w sobie kryje. Do Tovacova dojechaliśmy o dziewiętnastej. Umówiliśmy się wcześniej ze znajomym Jardy w wybranym punkcie miasta. Stamtąd czeski kolega pokierował nas do rybaczówki gdzie opłaciliśmy zezwolenia na wodę a następnie pokierował nas na nasze stanowisko gdzie mieliśmy spędzić najbliższe sześć dni.

 Po dotarciu na miejsce naszym oczom ukazała się dość spora woda o kryształowo błękitnym odcieniu, dość obficie porośnięta, a na jej drugim brzegu mieściła się spora sortownia żwiru. Widok był przepiękny! Za naszymi plecami był nie wielki las, który dodawał uroku całej wodzie.

 Przez pierwszą godzinę nie wiedzieliśmy, za co się pierwsze zabrać. W końcu jakoś w głowie wszystko poukładaliśmy i zaczęliśmy się wypakowywać z samochodu. Muszę przyznać, że było tego sporo sam się dziwie gdzie to wszystko się zmieściło?

 

 

 

 W związku z tym że robiło się już późno podzieliliśmy obowiązki i wzięliśmy się do organizacji naszego stanowiska. Ja przygotowałem ponton, echosondę i popłynąłem szukać potencjalnych miejsc, a Rafał zajął się uporządkowaniem częściowo wszystkiego na brzegu i rozbiciem namiotu.

Pływając po wodzie zauważyłem, że jest bardzo mocno porośnięta, a zarazem bardzo czysta. Zbiornik był dość głęboki średnio 7-8 metrów. Udało mi się znaleźć około 150 metrów od brzegu górkę na głębokości 5,5 metra z małą ilością drobnej rośliny i twardym dnem. To było pierwsze miejsce. Drugie miejsce chciałem żeby było dość głębokie i udało mi się takie znaleźć jakieś 300 metrów od brzegu. Troszkę daleko zważając na to, że nie mam nawiniętej na szpule plecionki tylko żyłkę. Dno w tym miejscu również było twarde i pokryte kilku centymetrową trawką, więc mamy pierwszą, prawidłowość, co do wskazówek Jardy i Loizy. Trzeba będzie łowić stosując kulki pływające i umieszczać je mniej więcej 7cm nad dnem. Ale co tam postawiłem wszystko na jedną kartę i zaznaczyłem łowisko. Miało głębokość powyżej 9 metrów. Chwilkę popływałem jeszcze w okolicy markera i udałem się w stronę brzegu. Troszkę się napływałem przy użyciu wioseł, ale na brzegu czekała na mnie kolacja i gorąca kawa, która postawiła mnie trochę na nogi. Po małym posiłku i odpoczynku przyszedł czas na nęcenie i montowanie zestawów. Do nęcenia używaliśmy metod mixu, moczonego rzepaku i pelletu makrelowego. Do tego dodawana była pewna rzecz, którą zapewniła nam matka natura. Wszystko to było mieszane do uzyskania rzadkiej papki. Dla podniesienia atrakcyjności wlewałem jeszcze olej łososiowy i Aminoliquid jatra, koreni, patentka, czyli (wątroba,korzeń, ochotka). Taką papkę wlewałem na każdy marker dwa razy dziennie do tego około 10 sztuk pelletu 24mm zalanego olejem łososiowym. Po zanęceniu łowiska przyszedł czas na zestawy. Zastosowaliśmy combi rigi z fluorocarbonu i miękkiej plecionki łączone węzłem Albright oraz plecionkę w otulinie ze zdjętą otuliną w okolicach haka na długości 7cm. Włos długi poruszający się po trzonku haczyka.

Na włos zakładaliśmy dwie kulki pływające. Najczęściej Makrele z KGR Plus z odrobiną pasty lub ta sama kombinacja, ale moczona, w Aminoliquidzie i obtaczana dipem proszkowym z dodatkiem czystego proteinu rybnego . Ciężarki były oblepiane metod mixem.

 

 

Wywózkę skończyliśmy jak było już prawie ciemno. Na każdy zestaw wrzucaliśmy garść mieszanki pelletowej. Zdecydowaliśmy nie używać kulek do nęcenia aż do pierwszego brania. Dopiero po braniu kilka sztuk w łowisko w czasie wywózki. W końcu przyszedł czas na odpoczynek i oczekiwanie.

Pierwsze branie nastąpiło przed północą na wędce Rafała z najbliższego łowiska. Ryba walczyła przepięknie, ale nie okazała się olbrzymem miała w granicach 5kg 

 

Kilka fotek pierwszego karpika i wraca do wody. Następne branie nastąpiło w okolicach drugiej nad ranem z dalekiego łowiska. Tym razem na moim kiju. Jak przypuszczałem nie było odjazdu tylko pojedyncze piknięcia sygnalizatora. Żyłka na tej odległości ma naprawdę ogromną rozciągliwość! Kompromisem są ostre i niezawodne haki np. ( Carp R’US ) Bez zastanowienia zacinam i od razu płyniemy pontonem na łowisko. Walka zaczęła się dopiero w okolicach markera. Ryba powoli wyciągała żyłkę i ciągła ku dołowi. Muszę przyznać, że pompowanie karpia z takiej głębokości z obfitą roślinnością kosztowała mnie sporo wysiłku. Jak wiecie hol w nocy do łatwych nie należy. Po kilkunastu minutach ląduje na macie w pontonie. Kolejny pełno łuski. Tym razem troszkę większy w granicach 9kg. Krótka sesja i plum do wody. Teraz kolejny wyczyn wywózka w nocy na 300m. Jak się okazało w późniejszym czasie to nie pierwsza i ostatnia. Do rana była cisza. Dopiero około jedenastej przed południem następuję branie. Kolejny pełno łuski o podobnej wadze wita na miękkim posłaniu.

 

 Od niedzieli do wtorku rano mieliśmy już dziesięć sztuk o wadze do 10kg. Kolejne branie nastąpiło po dziesiątej rano we wtorek z bliższego łowiska. Tym razem stanowczo czuć, że to większy zwierz. Wsiadamy do pontonu i czym prędzej w jego stronę. Przy święcącym słońcu i krystalicznie czystej wodzie po kilku minutach kilka metrów pod wodą zauważamy piękne cielsko przewalające się z jednej strony na drugą. Serce zaczyna mi bić coraz mocniej a nogi robią się miękkie. Karp nie ma zamiaru się poddać próbuje różnych sztuczek, lecz na marne. Kilkanaście odjazdów i dobrze wyregulowany hamulec pozbawia przeciwnika energii i zmusza do kapitulacji. Piękny lustrzeń doświadcza pobytu na zmoczonej macie. Waga wskazuje równe 13kg.To już coś!

Sesja ze zdobyczą i karpisko wraca do swojego środowiska. Po tym holu odbieram telefon od Loizy. Zapytał z ciekawością jak tam pobyt i efekty? Opowiedziałem mu gdzie i jak łowimy i że za dalekim markerem jakieś 100 metrów dalej jest dwunasto metrowy rów. Bez wahania odpowiedział, że nie mamy się bać łowić w tym miejscu a zestawy kłaść na spadzie tego rowu. Nęcić mamy natomiast w rowie na 12 metrach. Posłuchałem go i wziąłem się do pracy. W końcu często łowił na tej wodzie. Droga do markera wydłużyła się nam do 400 metrów! Po przesunięciu markera i zanęceniu nie mogłem uwierzyć w to, co się działo przez najbliższe dni!

 Przez cały wtorek i środę mieliśmy pełne ręce roboty! Mieszanie zanęty,nęcenie,holowanie, wywózka, hol, znów nęcenie holowanie i tak w kółko. Większość karpi była w przedziale do 10kg.Jest tam tego naprawdę dużo. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że będziemy sztuki do 10kg odhaczać w pontonie i wypuszczać od razu do wody. Zestaw montowaliśmy w pontonie i kładliśmy z powrotem w łowisku. Zaoszczędziło nam to czasu i pływania.

W czwartek nad ranem następuje kolejne branie na dalekim zestawie. Wyskakuje z namiotu i zacinam. Rafał wyskakuje za mną z lekko skwaszoną miną i mówi zaspanym głosem „znowu ten daleki?” Odpowiadam tak. Czekało go kolejne wiosłowanie na 400 metrów. Nic miłego doświadczyłem tego sam kilka razy. Kiedy dopływaliśmy do markera karp zaczął uciekać w stronę dna. Wiedziałem na sto procent, że nie jest to kroczek. Ryba wyciągała po kilkanaście metrów żyłki a ja nie mogłem nic zrobic!Co odzyskałem kilka metrów żyłki w odwecie ona wyciągała jeszcze raz tyle! Ręce po około 20 minutach zaczęły mi odmawiać posłuszeństwa a ponton przemieszczał się za rybą jak dorożka za koniem? Po mniej więcej pół godzinnej walce karp daje się podciągnąć do lustra wody. Ukazuje się piękne cielsko, które spojrzało na nas kątem oka i uderzyło ponownie w toń. Umówiłem się z Rafałem, że dam mu znać jak będzie miał podebrać tego kloca, ponieważ będzie tylko jedna szansa drugiej możemy już nie dostać. Po następnych kilku minutach udaje się podebrać karpia. Po dopłynięciu do brzegu bierzemy zdobycz na matę. Tarujemy wagę i warzymy.

Waga wskazuje 15,2kg. Zrobiłem sobie kilka fotek z godnym przeciwnikiem, po czym stwierdziłem, że pożegnam się z nim w jego środowisku .

 

 

 

Była to największa ryba wyjazdu. Było też kilka spiętych i zerwanych, które też pokazywały, co potrafią. Do piątku wieczora złowiliśmy jeszcze kilka sztuk do 10kg i dwa pełno łuskie o wadze 11kg i 12kg .

W piątek pod wieczór stwierdzamy, że robimy ostatnią wywózkę i po udanym holu nie wywozimy już zestawów. Trzeba w końcu się wyspać przed podróżą do domu. Przez noc mieliśmy dwa brania, ale nic olbrzymiego. Rano zaczęliśmy się z niechęcią pakować.

Pobyt na zbiorniku Tovacov dał mi dużo radości i dużo karpi, ale nauczył mnie także pokory i szacunku do przeciwnika. Sprawdza się przysłowie „Żeby dostać coś od wody musisz dać coś wodzie” Zgadzam się z tym w stu procentach. Dlatego „Dajcie Karpiom To, Co Lubią!” a na pewno nie odmówią. Po takich przeżyciach na pewno zawitam na tej wodzie również w przyszłym roku, a Was zachęcam do odwiedzenia tego wspaniałego czeskiego zbiornika i życzę wspaniałych sukcesów.

 

                                                     Sławomir Wesołowski    

                                                        Carp Devil Baits Team

 

—————

Powrót